Dojechaliśmy, resztę opowiem jutro.
Czas odpocząć.
Pozdrawiamy i dobranoc! :)
EDIT
Czas na krótkie podsumowanie naszej wyprawy. Mam nadzieję, że Grzesiek doda później coś od siebie, ponieważ poddajemy pod ocene inne rzeczy, z innej perspektywy na nią patrzymy.
Trochę liczb.
Przejechaliśmy łącznie 3994 km i zajęło nam to 20 dni. Przerobiliśmy na spaliny ok 240 litrów benzyny.
Odwiedziliśmy 7 panstw, wliczając w to Austrię, w której z powodu pogody nie udało się nam zatrzymać na dłużej.
No to zaczynam.
Wyprawę uważam za udaną. W głowie mam mnóstwo pomysłów na kolejne (krótsze i dłuższe) wyprawy (następnym razem każde na swoim motocyklu). Podróż motocyklem ma swoje plusy i minusy, byliśmy ich świadomi przed wyprawą ale dopiero na wyprawie ich doświadczyliśmy.
Trafiliśmy na mało łaskawą pogodę, to fakt, ale to nie zepsuło nam planów w dużej mierze. Wykazaliśmy się umiejętnością zmiany i dostosowania planów do zaistniałych warunków pogodowych. Wiemy też w jaki sposób planować następne wyprawy, ile dni powinny trwać i ile kilometrów dziennie jesteśmy w stanie siedzieć w siodle.
Podróżowaliśmy zarówno autostradmi gdzie pruliśmy prosto do domu, robiąc 1200 km w 2 dni, jak i drogami lokalnymi, a nawet bardzo lokalnymi, które śmiało można zaliczyć do off roadu. Przejechaliśmy całą Magistralę Adriatycką podziwiając widoki przepiękne morze i składając się w kilkudziesięciu zakrętach. Nic dziwnego, że ta droga jest tak oblegana przez motocyklistów.
Jeżeli chodzi o poszczególne odwiedzone państwa.
Słowacja, kraj kofoli i czekolady stydenckiej. Widoki zjawiskowe - wysokie góry, lasy i jeziora. Pogoda dała się nam we znaki ale daliśmy radę, wiemy jak przygotować się do jazdy w deszczu i że jednorazowe rękawice ze stacji benzynowej są najlepszą ochroną przed deszczem i zimnem.
Na Węgrzech spędziliśmy kilka dni. Najpierw dwa dni zwiedzając Budapeszt, do którego z chęcią wrócę ponieważ zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, szczególnie architektura i plan budowy miasta zwróconego w stronę rzeki. Warszawa mogłaby się wiele nauczyć od Budapesztu jeżeli chodzi o wykorzystanie rzeki przepływającej przez centrum miasta. Po Budapeszcie przyszedł czas na Balaton. Nie rozumiem czemu ludzie podchodzą do tematu tego miejsca tak ironicznie. Może wylądowaliśmy po tej spokojniejszej i cichszej stronie ale nam bardzo się tam podobało.
NA temat Chorwacji mam trochę mieszane uczucia. Spędziliśmy tam najwięcej czasu. Przejechaliśmy ten kraj z północy na połodnie i ze wschodu na zachód dzięki czemu sądzę, że możemy się wypowiedzieć. Chorwacja do perfekcji opanowała sektor turystyczny, chociaż gdyby nie Niemcy tej kraj szybko by upadł, ponieważ ich gospodarka opiera się w głównej mierze na turystyce co doskonale widać na wschodzie kraju. Wschód kojarzyć mi się będzie z pustką, wsią i opuszczonymi serbskimi domami. Wybrzeże, niemiecka kolonia, "żyje" i funkcjonuje dzięki turystyce. Chociaż nie ma się co dziwić skoro pogoda sprzyja tam przez większość miesięcy w roku, a dzieki temu że wybrzeże jest długie, każdy znajdzie miejsce dla siebie. Chorwaci to mili i gościnni ludzie. Mimo że w naszym przypadku pogoda bywała kapryśna, miło będę wspominać chorwacką część wyprawy.
Bośnia, kraj egzowyczny i niedoświadczony jeszcze przez dużą liczbę turystów. Może i dobrze. Na temat Bośni wypowie się pewnie Grzesiek, jemu Bośnia przypadła do gustu.
Słowenii, Austii i Czech nie udało nam się dobrze poznać, czego żałuję, ale dzięki temu mamy tam po co wracać.
A my?
Wróciliśmy silniejsi, jakkolwiek to brzmi.
Przeżyliśmy ze sobą 3 tygodnię 24h na dobę bez większych zgrzytów. Uzupełniamy się. Każde z nas jest dobre w czymś innym dzięki czemu działamy sprawnie.
W moim odczuciu zasługujemy na miano osób niezniszczalnych. Przeciwności losu nas nie złamały i zrealizowaliśmy plan wyprawy w 90%, zabrakło tylko Wiednia.
Grzesiek udowodnił, że poradzi sobie z prowadzeniem motocykla w każdych warunkach. Wykazał się dużą dojrzałością i odpowiedzialnością. Mogę z nim pojechać na koniec świata i będę się czuła bezpiecznie (nawet gdy złapiemy pobocze lub położymy motóra).
Ja stałam się mistrzem pakowania. Doszłam do perfekcji pakowania swojego kufra, centrali i tanbaga. Z dnia na dzień zajmowało mi to coraz mniej czasu a w kufrach zostawało coraz więcej miejsca (nigdzie nic nie zostawiliśmy, nic nie zgubiliśmy). Uważam, że jestem również dobrym ogarniaczem wszechrzeczy.
To by było na tyle, chyba.
POZDRAWYAM,
PYQ!
[z edit]
Ok, miało być drobne podsumowanie. Zrobiliśmy dokładnie 3994 km po Polsce, Słowacji, Węgrach, Chorwacji, Bośni i Hercegowinie, Słowenii, Austrii i Czechach. Hornet wypalił coś około 240 litrów benzyny aby pokonać ten dystans.
Jeżeli chodzi o poszczególne państwa:
Słowacja: Całą Słowację przejechaliśmy w deszczu. Mimo, że była dopiero końcówka sierpnia, na campingu poza nami nie było innych ludzi śpiących pod namiotami. Nie dziwię się, w nocy było 7 stopni. Mam dziwną słabość do tego kraju, może dla tego, że nie ma tam ani jednego płaskiego miejsca? Wszędzie góry.
Notka na przyszłość: Wyprawy planować na lipiec. Lepiej jak jest ci gorąco, niż jest ci zimno. No i niestety wilgoć. Na przełomie sierpnia i września jest wilgotno. Do tego stopnia, że gdybyśmy w połowie trasy nie przesiedli się z namiotu do apartamentów/hoteli/pokoi to ubrania by nam zgniły a my byśmy dostali grzyba :)
Węgry: Budapeszt jest w top 10 najczęściej fotografowanych miast na świecie. Nie dziwię się to serio ładne miasto, szczególnie nocą. Po zmroku przytłacza ilość bezdomnych i ciapaków. Nie nocowaliśmy wcale daleko od centrum, a wieczorem czułem się jakbyśmy wjechali do jakiejś ćpuńskiej dzielnicy. Sami Węgrzy są bardzo przyjaźnie nastawieni do Polaków. Mogłem się przekonać na własnej skórze, że Polak i Węgier to dwa bratanki :) Są też ludźmi bardzo obowiązkowymi – co widać świetnie na drodze. Chyba byliśmy najszybciej poruszającym się pojazdem w całych Węgrzech. Polecam zjeść tradycyjne zawijane ciacho. Mógłbym się nim zajadać do końca świata i wieść szczęśliwe życie grubaska :)
Balaton zadziwia kolorem wody, która jest niebieska, przypomina to raczej morze niż jezioro. Południowa część Węgier jest pagórkowata, a drogi puste. Jedzie się naprawdę bardzo przyjemnie. Kierowcy, podobnie jak w Polsce solidarnie ostrzegają się przed policją.
Chorwacja: Kraj przez wszystkich moich znajomych opisywany jako raj. Cudowne miejsce przeznaczenia. Może też by mi się tak wydawało, gdybym wylądował w jakimś kurorcie all-inclusive i wychodził tylko na plażę... Byliśmy w Chorwacji dwa razy. Pierw jadąc wschodem kraju i przekraczając granice z Bośnią w Imotskach. A potem na wysokości Dubrovnika znów do niej wjeżdżając. Na wschodzie kraju NIE MA NIC. Tak, muszę to napisać capslockiem. Nie ma tam nic. Jadąc do Imotstek drogą krajową nr . 1 jedzie się przez pustkowia, co i raz mijając wioski widmo, opuszczone po wojnie. Stacje benzynowe co 100 km-ów. Ruch na drodze praktycznie żaden. Można się poczuć jak na amerykańskich filmach, gdzie kolesie na czoperach tną przez drogę wiodącą przez pustynię. Za to na wybrzeżu uderza kontrast. Masa ludzi. Głównie Niemców. Wszędzie słyszy się język niemiecki. Dania w menu w restauracyjnych knajpach po niemiecku. Jakiś facet woła do nas po niemiecku. Wynajmujemy pokój po niemiecku... Czy my nie trafiliśmy przypadkiem gdzie indziej? Nie no, GPS wskazuje, że jesteśmy w Chorwacji. Ale zaraz? Gdzie ten raj? Jest tłoczno, mega drogo (a byliśmy tam przecież poza sezonem!), a na straganach sprzedaje się jakieś komercyjne śmieci... Niestety jeżeli chodzi o raj to jego pozostałości tkwią jedynie w wodzie. Jest faktycznie czysta, niebieska, idealna do nurkowania. Starówki miast i miasteczek nad wybrzeżem są ładne. Trochę zaniedbane, ale malownicze. Warto wybrać się na spacer. Same miasta poza głównymi trasami turystów raczej zaniedbane, gdzieniegdzie leżą śmieci, tutaj też często spotyka się opuszczone domy. Plitvickie Jezera również trzeba zobaczyć, ale o nich rozpisywać się nie będę – w końcu to największa atrakcja turystyczna w tym kraju. Cieszy różnorodność barw kwiatów, ilość i wielkość owadów oraz innej zwierzyny i rosnące wszędzie owoce uznawane u nas za egzotyczne – kiwi, granaty, figi, awokado itp. Z zamiłowania jestem biologiem-amatorem, szczególnie upodobałem sobie owady – wszystko co się rusza muszę wziąć w ręce. W dzień można łapać jaszczurki, w nocy gekony. W wodzie można podziwiać jeżowce, kraby pustelniki, rozgwiazdy i inne niezidentyfikowane stwory.
Przejechaliśmy również całą Magistralę Adriatycką. Od Dubrovnika aż do Puli. Powiem wam, że cieszę się, że nie wzięliśmy kogoś mniej doświadczonego na tą wyprawdę. Droga jest bardzo wymagająca, szczególnie w deszczu. Na zakrętach można polatać. Chociaż ja mając na uwadze, że odpowiadam również za zdrowie i życie Pauliny ostrożnie operowałem manetką gazu. Mimo to, z zazdrością spoglądałem na tamtejszych chłopaków na supermociakach. Niestety na tej drodze praktycznie nie ma prostych odcinków, jak trafisz na campera to musisz się liczyć z tym, że możesz za nim jechać kilka kilometrów aż nadarzy się okazja do wyprzedzenia. W moim przypadku wyglądało to mniej więcej tak: 10 min łojenia po zakrętach, 10 minut wleczenia się za camperem. I tak w kółko :) Ta droga uczy cierpliwości ;)
Podsumowując: Chorwacja jest dla mnie krainą kontrastu, gdzie na wschodzie nie ma nic, a na zachodzie kwitnie turystyka. Niestety wydaje się, że turystyka jest tu jedyną gałęzią przemysłu. Poza stocznią w Rijece widzieliśmy tylko jednego staruszka który hodował owce. Kraj wydaje się być całkowicie uzależniony od turystów, głównie z Niemiec. Przypomina to bardziej niemiecką kolonię niż kraj... Jeżeli jeszcze kiedykolwiek tam wrócę, to na docelową wyspę, niż gdzieś na wybrzeże. Może Hvar?
Bośnia i Hercegowina: Kościoły i prawosławne świątynie stojące obok meczetów. Niesamowity widok a za razem zderzenie kulturowe. Obok odważnie ubranych kobiet przechodzą te przebrane za solniczki, którym widać jedynie oczy. Czuć tutaj ciężką atmosferę. Każda z zamieszkujących Bośnię i Hercegowinę grup etnicznych deklaruje swoją odmienność wywieszaniem flag. W domach, na ulicach, za oknami samochodów. Multikulturalizm nie działa. Oliwą dolewaną do ognia są wojenne rany jakie odniosły te tereny – jest tu jeszcze więcej opuszczonych wsi niż na Chorwacji. Gdzieniegdzie stojące tabliczki ostrzegają przed polami minowymi. Wszystko to przypomina o wydarzeniach jakie miały tu miejsce. O czystkach etnicznych, które działy się podczas wojny. Wyobraźcie sobie - Chorwaci, Serbowie i Bośniacy uwięzieni w jednym państwie. W dodatku skorumpowanym i jednym z najbiedniejszych w Europie... Musi się tutaj żyć wszystkim naprawdę bardzo ciężko.
Bośnia i Hercegowina nie jest w Unii Europejskiej! Za nic nie dostaniesz paragonu. W sklepie nie zapłacisz kartą. A ludzie na motach łoją po górach bez kasków. Bo mogą! Odpowiadasz sam za siebie – jak wyglebisz bez kasku, to pretensje możesz mieć jedynie do siebie. Chociaż już raczej nikt twoich pretensji nie usłyszy.
Jeżeli chodzi o krajobraz to jest on taki sam jak na całych Bałkanach – czyli wzgórza i góry. Jest niestety brudno, wszędzie walają się śmieci. Bardzo dużo zwierząt i roślin. Znaleźliśmy nawet żółwia w krzakach! Dla mnie – jako polaka to niesamowite przeżycie znaleźć takie zwierzę żyjące na wolności :)
Słowenia: Jej nie obejrzeliśmy dużo. Mieliśmy iść do Postojnej jamy, ale tak zmoczył nas deszcz po drodze, że nie było sensu. Dzień wcześniej postanowiliśmy, że wracamy do domu autostradą, bo prognozy zapowiadały nieustające deszcze na terenie między Bałkanami a Polską. Non stop (tak mniej więcej co 60 km-ów) bramki szczytujące winiety. Co wydaje się trochę śmieszne, bo w Austrii nie ma żadnych bramek i kontroli. Na granicy ze Słowenią stał tylko jeden policjant który wyrywkowo zatrzymywał pojazdy i sprawdzał winiety. Same autostrady zadziwiają jakością wykonania, ilością mostów i tuneli. Są też w znacznie lepszym stanie niż te Austriackie.
Austria: Nic nie zobaczyliśmy. Zatrzymywaliśmy się tylko na tankowanie i jedzenie. 6ścio pasmowa autostrada we Wiedniu robi wrażenie.
Czechy: Lubię Pepików. Za każdym razem jak tam jestem udowadniają mi, że to, że nie lubią Polaków to mit. Wynajęty apartament do przenocowania okazał się najlepszy ze wszystkich w których spaliśmy :) W dodatku było relatywnie tanio i ze śniadaniem. Właściciel zaproponował mi, bym schował motocykl do magazynu, by nie mókł (padało nieprzerwanie od Słowenii). Naprawdę, mimo pogody miło i ciepło wspominam to miejsce. A, i dodatkowym bonusem jest to, że autostrady dla motocykli w Czechach są darmowe :)
Ending credits: Na drodze Cieszyn – Częstochowa było więcej fotoradarów niż podczas całej wyprawy (!). Na kawałku który miał może 10 km, a na którym nie było fotoradarów oczywiście ustawił się patrol z suszarką. Ograniczenie do 70, ja jechałem 130 (non stop od Słowenii, w końcu 1 200 km do przejechania w dwa dni). Gdyby nie motocyklista z przeciwka, który ostrzegł mnie o zagrożeniu pewnie zakończylibyśmy wyprawę słonym mandatem. Po Częstochowie już jest lepiej. Ale i tak znacznie gorzej niż na południu! Nie wiem z czego robione są polskie drogi... ale problem kolein praktycznie nie istnieje w pozostałych państwach które odwiedziliśmy. No i polscy kierowcy. Jeżeli na drodze są trzy pasy, to Czech, Słoweniec czy Austriak jedzie możliwie skrajnym prawym pasem. A Polak? No jak – pan drogi jeździ środkiem. Miejscami miałem ochotę wyprzedzić i zwolnić mu przed nosem tak do 40, żeby się ocknął i zjechał na pas, którym powinien jechać. Oczywiście nie robiłem tego – to stwarzanie zagrożenia, a i zawsze mogłem trafić na jakiegoś furiata (na którego i tak trafiłem, ale o tym później), który w imię jedynie przez niego rozumianej sprawiedliwości mógłby zechcieć mnie staranować. Nie wiem czemu Polacy tak jeżdżą. Czy są jeszcze tak zacofani, że jak widzą 3 pasy to jedyny dźwięk jaki mogą z siebie wydobyć to przeciągłe „Oooooooooooo”. Czy to po prostu zwykła arogancja? W każdym razie szlag mnie trafiał jak widziałem jak jechał jakiś „PL” środkiem i zaburzał cały ten harmonijny szyk w którym poruszali się wszyscy inni, będąc zmuszeni do wyprzedzania go zarówno z lewej jak i z prawej strony. Niestety często jeżdżę drogą s8 do Pauliny. Tam też są 3 pasy i środkowy pas porusza się zawsze najwolniej. Policja powinna za to wlepiać sowite mandaty, tak samo jak za nie stosowanie się do zasady jazdy na suwak przy zwężeniu, czego Polacy też niestety nie rozumieją. W Polsce też trafiliśmy na korek. 3 pasmowa droga została zwężona do 1(!) pasu. Na pozostałych dwóch panowie wykonywali roboty drogowe polegające na... zaklejaniu smołą jakiś nierówności. Cóż, ciężko się przeciskać między autami motocyklem który waży ponad 300 kilo, z założonymi bocznymi kuframi – ale udało się. Oj jak się wyjeżdża z naszego zaściankowego kraiku a potem do niego wraca, to niestety rzeczywistość potrafi strzelić liścia w mordę. Miałem dość Polski zaraz po tym jak do niej wjechaliśmy. Dodam jeszcze, że przejazd autostradą Poznań – Warszawa jest znacznie droższy niż dziesięciodniowa wineta na poruszanie się wszystkimi autostradami po Austrii. Miało być też o furiacie. Zaraz za Polską granicą jakiś debil w starym eskorcie z rejestracją SCI zajechał mi celowo drogę. By podkreślić rozmiar swojego osiągnięcia owy debil wystawił zaciśniętą pięść przez okno na znak zwycięstwa. Jak zacząłem go mijać to coś się pluł. Jako, że nie umiem czytać z ruchu warg, puknąłem się tylko w głowę, bo ewidentnie osobnik miał coś nie tak z tym organem i odkręciłem gaz. Hornet nawet z takim obciążeniem przyśpieszał znacznie bardziej ochoczo niż pamiętający wczesne lata dziewięćdziesiąte, rozpadający się rzęch. Mój kraj, taki piękny ;)
Podsumowanie (podsumowania, lol): Stanowczo najciekawszym państwem w którym byliśmy była Bośnia i Hercegowina. Jeżeli ktoś jeszcze nie słyszał muzułmańskich nawoływań do modlitw to tam ma najbliżej. Z chęcią wrócę tam jeszcze raz. Z tamtych rejonów marzy mi się jeszcze Albania. Czyżby kolejna wyprawa się szykowała? ;) Od Chorwacji oczekiwałem chyba zbyt wiele. Tak naprawdę jest to ogromne miasteczko turystyczne, pełne komercji i tandety. Aczkolwiek jeżeli ktoś uwielbia wylegiwać się na plaży to jest to idealne miejsce dla niego, pod warunkiem, że weźmie sobie karimatę, bo piasku tam człowiek nie uświadczy. Najmilszym państwem dla motocyklistów jest... Polska! Brzmi niedorzecznie ale jest tak w rzeczywistości. Trasa czy miasto ludzie zazwyczaj puszczają, ułatwią wyprzedzanie. Gdzie indziej poza miastami jest o to trudno. Pewnie dla tego, że jeździ tam tak dużo jednośladów, że auta musiałby cały czas jechać poboczem. W innych krajach przestrzega się przepisów prędkości. Szczególnie w Austrii i Węgrzech. Najtrudniejsza droga jaką jechaliśmy wiodła przez pogranicze Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej, ciągnącej się potem przez Chorwację. Mega stromo, ciasno, zakręty źle wyprofilowane. Masa, masa uwagi potrzebna aby jechać tam w miarę płynnie. Auto które nas wyprzedziło, kiedy zrobiliśmy postój na robienie zdjęć później minęliśmy jak leżało w rowie po dachowaniu. Na szczęście nic nikomu się nie stało. W Chorwacji padało raz na 3 dni. Zazwyczaj było pochmurno. Tak więc nie dajcie sobie wmówić, że pogoda jest tam bankowa :) Spędziliśmy tam ponad tydzień i tylko jeden dzień był naprawdę słoneczny. W Dubrovniku przeżyłem najgorszą burzę pod namiotem w życiu. Aż się trochę zestresowałem. Musiałem wyskoczyć w samych gaciach by powbijać szpilki które wyrwało, non stop się bałem, że zwieje nam ten namiot. Jadąc na wyprawę trzeba zaopatrzyć się w nakładkę na rollgaz, która służy za tempomat jak i w drugą parę rękawiczek. W 3 kufry i tankbag można się bez problemu spakować we dwie osoby na wyprawę, wraz z namiotem a nawet kartuszem gazowym. Myślę, że dalibyśmy radę spakować się nawet na dwa razy dłuższą wyprawę. 3 tygodnie w siodle to trochę za długo :) Szczególnie jak pogoda nie dopisuje. Kobiety w Bośni i na południu Chorwacji piękne, oczywiście nie tak piękne jak Paulina, ale moim skromnym zdaniem Polki wypadają przy nich blado. I ostatnia rzecz, która zaskoczyła nawet mnie samego! Wyprawy motocyklowe są cięższe niż rowerowe! Tak wiem, że rowerem musisz pokonać każdy kilometr siłą własnych mięśni a motocykl wiezie tyłek do celu. Sprawa wygląda jednak następująco – pęd powietrza męczy. A jak spadnie deszcz, to naprawdę potrafi człowieka wyziębić do kości. Jadąc przez Słowację mieliśmy na sobie po 3 warstwy ciuchów + kondomki wodoszczelne. A jednak było tak potwornie zimno, że bałem się zdjąć przemoczone rękawiczki z dłoni, bo nie byłem pewny czy dam radę je potem założyć z powrotem. Dochodzi jeszcze sprawa wymuszonej pozycji za kierownicą – do teraz bolą mnie nadgarstki i dłonie. Na rowerze jednak cały czas się ruszasz i nie osiągasz takich prędkości (chyba, że z górki), żeby cię przewiało, a ciągła praca sprawia, że jest ci ciepło. W dodatku motocykl męczy mentalnie. Na rowerze jadąc te 20-30 km/h możesz myśleć o niebieskich migdałach. Jadąc głupie 70 motocyklem musisz już być skupiony na drodze. W dodatku na rowerze możesz suszyć rzeczy przypinając je gdzieś z tyłu. Na motocyklu jednak zbyt duże ryzyko, że to co przypiąłeś odfrunie w siną dal, albo po prostu upierniczy się całe od syfu spod kół. Jednak to motocykle są dla prawdziwych facetów.
No, to tyle. W każdym razie, ogólny wydźwięk jest taki, że było to pozytywne doświadczenie. Chętnie jeszcze się gdzieś wybiorę motocyklem w dalszą drogę.