Za nami 275 km ukraińskiego hardcoru. Nie żartuje. Powiedzieć o ukraińskich drogach, że są w złym stanie... to jakby nic nie powiedzieć. Żadne słowa nie oddadzą tego, co dziś widzieliśmy i po jakich drogach jechaliśmy. Prędkość średnia wyszła nam ok 50 km/h dzięki kilku prostym odcinkom, na których udało się rozpędzić do 80 a nawet miejscami do 100 km/h. Przez pół drogi zastanawiałam się do czego należałoby to porównać żeby oddać rzeczywistość. Ser z dziurami przy tym to pikuś. jedyne co mi przyszło do głowy to porównanie do powierzchni księżyca, która wydaje mi się równiejsza. Jadąc ukraińską drogą człowiek staje przed wieloma wyborami. Pierwszym z nich jest obranie odpowiedniej prędkości. Można jechać wolno, slalomem omijając dziury, kratery i leje po bombach lub pędzić ok 80 km/h z nadzieją, że auto (głównie Łady i dostawczaki, nie spotkaliśmy żadnego motocykla) przeleci nad wszystkimi dziurami i jakoś to będzie. Zauważyłam, że druga opcja preferowana jest przez 99% tutejszych kierowców. Najciekawsze jest, że z dzisiejszej trasy nie pamiętam NIC. Ukraiński folklor ustąpił miejsca stu procentowemu koncentrowaniu się na drodze ponieważ znaki poziome w tej części świata są jedynie sugestią i bardzo często można spotkać na swoim pasie kierowcę z naprzeciwka. Najgorzej jeżeli do spotkania dochodzi na szczycie zakrętu. Ostatnim dylematem były dziś koleiny, ale uznałam że jest w nich najbezpieczniej i należy za wszelką cenę w niej pozostać, wyjazd z tak głębokiej koleiny mógłby skończyć się szybkim spotkaniem z ziemią. Ale doskonale wiedzieliśmy na co się piszemy. Grzegorz pocieszał mnie stwierdzeniem "Myślałem, że będzie gorzej...". Gdy na ukraińskiej drodze w pewnym momencie na skrzyżowaniu kończy się asfalt to wiedz... że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Asfalt (albo raczej smoła) jest albo go nie ma, może lepiej gdyby nie było go wcale. Motocykl podczas jazdy drga. Im większe nierówności tym drgania są bardziej odczuwalne (odkręcają się też śruby). Te drgania przenoszone są przez kierownicę i podnóżki na ręce i stopy. Po chwili czuć mrowienie i drętwienie kończyn. Ale spokojnie, po ok 70 km nie czuć już nic. Jedynie na postojach nie można chwycić butelki z wody z powodu braku czucia w rękach. Drogi są na razie jedynym mitem/stereotypem, który potwierdzamy na 100%.
Po zameldowaniu w hotelu poszliśmy na spacer zobaczyć zamek. Polski zamek z XIV wieku, który wpisał się do historii jako niemożliwy do zdobycia. Obeszliśmy go z każdej strony i poczekaliśmy na wieczór kiedy go podświetlają.
Czas iść spać. Jutro przekraczamy granicę między Ukrainą a Mołdawią. Możliwe, że nie spotkamy tam żadnego pomocnego Andrzeja, który sprawnie przeprowadzi nas przez odprawę, więc chcemy tam dojechać z samego rana.
Celem na jutro jest Kiszyniów (350 km), z szybkim zwiedzaniem w Orheiul Wechi aby zobaczyć najciekawszą Mołdawską atrakcję z epoki żelaza. Mołdawia ma tak mało zabytków i atrakcji że wstydem byłoby nie zajechać.
Mówią, że mołdawskie drogi są w dużo lepszym stanie niż ukraińskie. Jutro to sprawdzimy.
Dobranoc!