Mimo wcześniejszych obaw, lot w ogóle nam się nie dłużył. Nie obyło się oczywiście bez niespodzianek. Wylot z Warszawy opóźnił się przez zamarznięte lotki, które wymagały rozmrożenia, więc zamiast o 8.55 wylecieliśmy ok. 9.30.
Lot do Doha w Katarze trwa niecałe 6 godzin i mimo, że może się wydawać długo, na pokładzie samolotu cały czas coś się dzieje. Qatar ma ciekawą kolekcje filmów do wyboru, dobrze karmi a stewardessy donoszą drinki. W Doha wylądowaliśmy w niedzielę wieczorem i po ponad 3 godzinach zajęliśmy miejsca w samolocie do Tajlandii. Drugi lot był już bardziej męczący. Zmęczenie zaczynało o sobie dawać znać a spanie na siedząco nie należy do wygodnych. Najważniejsze, że się udało. W poniedzialek rano wylądowaliśmy na Tajskiej wyspie Phuket. Jest to nasza baza wypadowa przez najbliższe dni. Wykupiliśmy na jutro całodniową wycieczkę na James Bond Islands. Będziemy mieli okazję popływać kajakami w jaskiniach i zobaczyć lasy namorzynowe.
Spytacie, jak jet lag? Wystarczy zamknąć oczy na dłużej niż minuta i oboje zasypiamy na siedząco. Na szczęście dziś nic nie robimy, w planach mamy jedynie aklimatyzację.
A pogoda? Parno, duszno, wilgotno i gorąco. Trzeba się przyzwyczaić do non stop wilgotnej skóry i mokrych pleców. Takie są uroki Azji. Wydaje mi się, że Grzegorz już zatęsknił za polską zimą.
Czekamy na pokój i musimy się zdrzemnąć. Potem udamy się na wycieczkę w odkrywaniu smaków tajskiej kuchni.
Do później...