Jeszcze dziś rano obudziliśmy się w Rumunii, a idziemy spać w Polsce. Kwintesencja podróży. Codziennie budzisz się i chodzisz spać w innym, nowym miejscu.
Zmęczenie dawało nam się we znaki od samego rana. Mozolne zbieranie gratów, pakowanie kufrów i przygotowywanie motocykli. Dodatkowo Grzegorz dołączył do klubu cieknącego nosa i podjada mi leki.
Motywacja była jednak jedyna w swoim rodzaju - przejechanie Polskiej granicy.
Po raz kolejny też odpalenie motocykla wyleczyło część objawów chorobowych. Szkoda tylko, że nie leczy cieknącego nosa bo przez kilkaset kilometrów nie mieliśmy możliwości jego wytarcia. Wszystko to było jednak nieważne. Węgierskie i Słowackie roboty drogowe nie zrobiły na nas nawet większego wrażenia.
Tankowanie, dwa łyki wody i w drogę.
O 14:30 dojechaliśmy na granicę słowacko - polską.
Oczy mi się zaszkliły i poleciało kilka łez szczęścia. Dałam radę. Dokonałam czegoś, co jeszcze kilka dni temu wydawało mi się nierealne. Dojechaliśmy do Krynicy Zdrój. Szkoda nam wracać do domu, dlatego zostajemy tu przynajmniej dzień dłużej. Robimy co możemy, żeby jeszcze nie kończyć wyprawy.
Myślę, że gdybyśmy mieli sprawne motocykle i trochę więcej czasu to wstawilibyśmy tylko szybkie pranie, zapakowali się na nowo i ruszyli dalej w drogę.
Plan na jutro - wyspać się, pospacerować i czerpać z tych ostatnich chwil jak najwięcej.
Może przy okazji uda nam się wyleczyć cieknące nosy.
Do Warszawy zostało ok. 400 km. Na razie zapowiadają na środę słabe opady deszczu, ale mamy nadzieję, że prognozy jeszcze się zmienią i dojedziemy do domu bez przygód.