Dopłynęliśmy na wyspy Phi Phi. W poszukiwaniu raju zeszliśmy dziś całą wyspę i muszę przyznać, że kilka miejsc pretendowało do miana raju na ziemi. Biały, miałki piasek, ciepła (miejscami gorąca) woda, błękitne niebo i świeży shake z ananasa. Czego chcieć więcej?!
Zaczęliśmy dzień od pożywnego tajskiego naleśnika z bananem. Pierwszym punktem na dziś był punkt widokowy, a raczej trzy punkty widokowe położone na różnej wysokości najwyższej góry na wyspie. Po wejściu naszym oczom ukadał się widok jak z katalogu biur podróży. Niebieska woda otaczająca wyspę i piękne, białe plaże.
Podczas gdy wycieczka większości ludzi kończyła się na tym właśnie punkcie widokowym, my poszliśmy dalej. Po punkcie widokowym 2 przeszliśmy dżunglą na punkt widokowy 3 gdzie za opłacone wejście - 20B (ok. 2 zł) - każdy dostawał butelke zimnej wody zamiast biletu. W tym klimacie butelka zimnej wody zawsze cieszy tak samo.
Celem na dziś było przejście lądem na plaże Nui. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze dwie inne plaże - Lobagao i Lana. Droga wiodła przez dżungle, po czym schodziła na plaże aby zaraz za nią z powrotem prowadzić nas po środku dżungli. Minusem były komary, które momentalnie nas obsiadały. Mam wrażenie, że nasza mugga nie robi na nich większego wrażenia. Ostatni odcinek szlaku prowadził przez morze. Niemożliwe, a jednak. Z plecakami nad głową należało przejść kilkadziesiąt metrów morzem, gdzie woda sięgała mi po klatkę piersiową. Po wyjściu z wody i po kolejnym spotkaniu z komarami w dżungli doszliśmy do celu - Nui Bay z wyspą Wielbłąda po środku.
Chciałoby się napisać że woda jak woda, a piasek, jak to piasek. Ale każda z dzisiejszych plaż miała w sobie coś innego. Piasek na Nui Bay był tak miałki jak mąka, woda była w sam raz do pływania. Wiem, co mówię. Na ciepłej wodzie to ja się znam. Śmiem twierdzić, że nawet mama Gosia by weszła do wody po szyję przy plaży Lobagao. :)
Po krótkim odpoczynku stwierdziliśmy, że czas wracać do hotelu. Nie chcemy aby noc nas zastała w dżungli. Godzinny trekking po dżungli i wymęczeni wróciliśmy do miasta.
Dzień zakończyliśmy wizytą w tajskim spa, gdzie kilkadziesiąt rybek obskubało nasze stopy z martwego naskórka łaskocząc nas przy tym niemiłosiernie. Polecamy każdemu.
Jutro ostatni dzień na Phi Phi. Płyniemy na rajska plażę Maya, gdzie w 2000 roku kręcono film "Rajska plaża" z Leonardo DiCaprio. Podobno to obowiązkowy punkt wycieczek w te rejony Tajladii. Obiecujemy opisać nasze wrażenia z wycieczki.
Za nami długi i męczący dzień. Słońce i komary nas nie oszczędziły dlatego smarujemy się chłodzącym balsamem po opalaniu i idziemy spać.
Dobranoc.