Dziś krótko, bo dzień minął nam na podróżach, tej pociągiem i tych pieszych. Dzień zaczęliśmy od informacji, że nasz pociąg jest opóźniony 40 min. No cóż, Azja. Z Azją się nie dyskutuje, a czas jest tu płynny. Jak się później okazało, te 40 min było dziś dla nas kluczowe, ponieważ wszystkie atrakcje zamykają o godz. 16.00.
Podróż pociągiem była ciekawym doświadczeniem. Bilet w trzeciej klasie na dziewięćdziesięcio kilometrową podróż kosztował 18 baht (ok. 2 zł). W pociągu nie można się nudzić. Co chwilę przechodzą obok nas kupcy z jedzeniem i piciem, a widoki za oknem cały czas się zmieniają. Samo obserwowanie Tajów jest ciekawym zajęciem.
Do Phetchaburi dojechaliśmy przed 14.00, zostawiliśmy plecaki w hotelu i poszliśmy do kolejnej jaskini na naszej liście - Tham Khao Luang. Zdjęcia z tej wycieczki znajdziecie poniżej.
Reszta dnia to piesze podróże do Parku Historycznego, który zamknęli nam przed nosem i na dworzec autobusowy, gdzie kupiliśmy bilety do Bangkoku na jutro.
Plusy tego miasta to brak turystów. Często byliśmy jedynymi białymi twarzami w okolicy. Ten plus jest jednocześnie minusem. Bez turystów nie ma taksówek, na których tak nam dziś zależało z powodu braku czasu na spokojne zwiedzanie. Myśleliśmy, że biorąc taksówkę lub tuk-tuka objedziemy miasto w kilka minut i wszędzie zdążymy. Niestety, tym razem się nie udało. miasto zostaje na liście miejsc do odwiedzenia kolejnym razem.
Ta część Tajlandii jak na razie najbardziej nam przypadł do gustu. Czuć tu prawdziwego ducha Tajlandii. Ceny są niskie lub bardzo niskie, takie Tajskie. Przykładowo, mój obiad kosztował ok. 4 zł, mrożona kawa i shake'i ze świeżych owoców i kokosów ok. 3 zł. Ludzie się uśmiechają, tak po prostu, w geście pozdrowienia, bezinteresownie.
Jutro czas na Bangkok. Trochę się stresuję na myśl o tym mieście. Olbrzymie miasto, 12 mln mieszkańców, największe korki na świecie, smog i wszechobecny kicz. Podobno z Bangkokiem jest tak, że albo się go kocha albo nienawidzi. Jestem ciekawa, jak będzie z nami.
Dobranoc!