Bangkok da się polubić. Jestem przekonana, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. My jesteśmy ledwo żywi a nogi wchodzą nam w tyłek. Mimo, że najdłuższe odcinki pokonaliśmy dziś tuk-tukami to i tak przedreptaliśmy kilka kilometrów od świątyni do świątyni.
Pierwszy na liście był dziś Pałac Królewski i Świątynia Szmaragdowego Buddy. Przepiękne miejsce robiące duże wrażenie na zwiedzających. Minusem tego miejsca była nieprawdopodobna ilość Chińczyków, ale wystarczyło odejść kilka metrów od głównej drogi do Szmaragdowego Buddy aby nacieszyć się pięknem tego miejsca. Niestety Szmaragdowemu Buddzie nie można było robić zdjęć, więc możemy Wam tylko powiedzieć, że jest to 66 cm figurka Buddy, którą Rama I zrabował Wietnamczykom. Trzy razy do roku figurka zmienia złote szaty. W kompleksie pałacowym znajduje się również muzeum poprzednich strojów Buddy.
Drugą na naszej liście była Świątynia Wat Pho, zwana potocznie Świątynią Leżącego Buddy. Posąg Buddy ma 45 m i nie sposób uchwycić go na jednym zdjęciu. Po raz kolejny potwierdziło się, że turyści przyjeżdżają tu głównie po to, żeby zobaczyć ogromną rzeźbę. Wystarczyło odejść kilka metrów od budynku, aby w spokoju pospacerować po całym kompleksie świątyń.
Ostatnią na dziś była Świątynia Wat Arun, znajdująca się na drugim brzegu rzeki. To miejsce najbardziej przypadło nam do gustu. W spokoju mogliśmy przejść cały teren, posiedzieć w świątyni i chwilę odetchnąć podziwiając ceramiczne zdobienia świątynnej wieży.
Na zakończenie dnia zafundowaliśmy sobie tajski masaż stóp. Niepozorna pani Tajka powykręcała mi stopy we wszystkie strony, naciskała w takich miejscach, że jej ucisk czułam w czubku głowy i powyciągała wszystkie palce. Po masażu stóp przyszedł czas na masaż ramion. Wiem jego, nie jest to masaż relaksacyjny. Tajka wbijała łokcie w ramiona i strzelała mi z karku. Dodatkowo, na moją twarz wymownie wskazującą, że coś mnie boli, zawsze reagowała śmiechem. Bardzo miła i bezwzględna kobieta. Mimo bólu i spoconych dłoni wyszłam z salonu jakby lżejsza. Grzegorz mówi, że jutro idziemy na tajski masaż całego ciała, ale ja nie wiem czy moje ciało jest gotowe na taką porcję bólu.
Co do jutra, to nie mamy ścisłego planu. Wrócimy pewnie do China Town, któremu dziś poświeciliśmy zdecydowanie za mało czasu. Chcemy zobaczyć biznesową część Bangkoku. Może uda się wjechać na górę jakiegoś drapacza chmur, aby podziwiać widok na miasto z innej perspektywy.
Tymczasem!
PS. Stopy po dzisiejszym dreptaniu po świątyniach bez butów będziemy domywać dwa dni, a w nosie nadal mam zapach kadzideł. :)